_________________________
Wayne Rodriguez
Londyńczyk z krwi i kości. Urodził się 7 lipca 1994 roku i obecnie jest uczniem drugiej klasy.
Należy do szkolnej drużyny koszykarskiej.
Należy do szkolnej drużyny koszykarskiej.
Rodzice, zagorzali konserwatyści z wypiekami na twarzach przeglądają zdjęcia mojego starszego brata - Adama. Wysoki brunet, lecz wcale do mnie niepodobny, trzyma na nich dyplom ukończenia studiów medycznych. Dumny, jakby uwolnił tym świat od głodu i terroryzmu. Pokładają we mnie wielkie nadzieje. Powtarzają ''Weź z niego przykład!''. Moje ambicje nie sięgają bezgranicznego egoizmu i ślepej pogoni za słowem uznania. W zasadzie niewiele spraw biorę sobie do serca. Świat nie jest doskonały i nikomu owa doskonałość nie jest pisana. Czym jest złamana noga i ból głowy spowodowany buzującym w żyłach alkoholem w porównaniu do wspomnień i poczucia wolności, jakie daje podejmowanie błędnych, nieprzemyślanych decyzji? Prawdziwe życie kończy się tam, gdzie swój początek ma rozsądek. Chcę bać się jedynie samotności. Chcę mieć wokół siebie ludzi wypełniających mnie pozytywną energią. Chcę odwdzięczać się im tym samym. Klarowność uczuć - przyjaźń lub nienawiść. To nigdy nie powinno iść ze sobą w parze. Jedno nie powinno fałszować drugiego. Kilka miesięcy temu dostałem w twarz od Adama. Pocałowałem jego narzeczoną i wykrzyczałem jej w twarz - zobacz, przed jakim światem się zamykasz! Rodzina, a jednak dwa przeciwne bieguny. Marzę o karierze sportowca, na którą nie mam wielkiej szansy. Całe moje życie to fantazja i urojenia, które z odrobiną wysiłku stają się rzeczywistością. Nie wiem, czym będę zajęty za kolejne kilka godzin. Dzień jutrzejszy to przyszłość tak odległa, iż niemal nieosiągalna. Dzień wczorajszy już zawsze pozostanie dniem wczorajszym. Zaksięgowany taki, jakim był. Świadomość, iż wszystko co mijam na swojej drodze to kolejne atrakcje ogromnego placu zabaw uwalnia mnie od wszelkich zmartwień, poczucia winy, potrzeby gryzienia się w język w stosownym momencie. Życie przelewa mi się między palcami nim zdążę je schwytać. I na tym polega jego wyjątkowość.
[Witam :) Muszę przyznać, że mam ogromną słabość do pana na animacjach. I od razu zapytam, czy masz może jakis pomysł na wątek albo, jeśliwolisz, powiązanie? Zauważyłam, że Claire i Wayne są na tym samym roku, więc mogliby się znać.]
OdpowiedzUsuńClaire Chatier
[Pomysł w porządku, jak najbardziej mi odpowiada :) W takim razie już zaczynam. Jakby coś było nie tak, to krzycz i zmienię :)]
OdpowiedzUsuńZ nadejściem września, z którym skończyły się wakacje i rozpoczął kolejny rok szkolny, pogoda w Londynie znacznie się pogorszyła. Poranki i wieczory zaczęły robić się dużo chłodniejsze, niż do tej pory, a słońce bardzo rzadko wyglądało zza chmur w przeciągu dnia – a jeśli już się to zdarzyło, to zaledwie nie krótki moment, by za chwile znów zniknąć. Szare i zachmurzone niebo zwiastowało rychłe opady deszczu, o ile nie burzę z piorunami.
Claire odkąd pamiętała, zawsze była dość chorowita – w dzieciństwie wystarczyło, by raz zapomniała przez okres zimowy włożyć czapkę czy szalik, a na drugi dzień już leżała w łóżku z czterdziestoma stopniami gorączki. Po wypadku wcale się to nie zmieniło i, mimo iż chorowała zdecydowanie rzadziej, nawet zwykłe przeziębienie kompletnie ją wyczerpywało. Tak było i tym razem.
Idąc szkolnym korytarzem, ubrana w najcieplejszy sweter, jaki znalazła w szafie, z kurtką przewieszoną przez pasek torby i pustym już termosem, w którym jeszcze przed momentem znajdowała się gorąca herbata, cała drżała. Już kiedy obudziła się tego poranka wiedziała, że jest chora – a dodatkowo utwierdził ją w tym przekonaniu termometr, który pokazał, że ma 39 stopni gorączki. Wiedziała, że powinna zostać w łóżku, ale nie chciała opuszczać zajęć już w pierwszym miesiącu, więc kaszląc jak nałogowy palacz i co chwilę pociągając nosem, ruszyła na zajęcia. Pożałowała tego w momencie, kiedy tylko wyszła z mieszkania, a później jeszcze bardziej, kiedy weszła do szkoły, a hałas w korytarza zaczął przyprawiać ją o ból głowy.
Skończyła kolejną lekcję, z której i tak nic nie zapamiętała, i jedyne o czym marzyła, to gorąca herbata i jej własne łóżko. Wycierając chusteczką nos, zatrzymała się przy swojej szafce i starając się ją otworzyć, zaczęła szarpać się z zamkiem. Jedyne, co zyskała, to rozsypane na podłodze podręczniki, które wypadły z jej torby, gdy ta zsunęła się jej z ramienia. Westchnęła ciężko i przymknęła powieki, opierając czoło o zimny metal szafki, który niesamowicie kontrastował z jej rozpalonym czołem. Zadrżała.
Claire Chatier
Przez gorączkę, jak i zapewne zatkane katarem zatoki oraz drażniący gardło kaszel, rejestrowanie przez dziewczynę faktów było nieco opóźnione, tak samo z resztą jak jej reakcje. Drgnęła wystraszona, kiedy pięść Wayne’a uderzyła w metalowe drzwiczki szafki, a w skroniach poczuła pulsujący ból wywołany hałasem, który zaraz jednak szybko zmalał do praktycznie niewyczuwalnego. Już miała się schylić, by pozbierać z podłogi książki, kiedy chłopak ją ubiegł, wkładając je pospiesznie do szafki – w głębi duszy była mu za to niesamowicie wdzięczna, gdyż obawiała się, że przez zawroty głowy mogłaby stracić równowagę lub najzwyczajniej w świecie zemdleć.
OdpowiedzUsuńDoskonale wiedziała, że dzisiejszego dnia wyglądała okropnie – nie musiano jej o tym przypominać. Claire musiała szczerze przyznać sama przed sobą, że nawet nie pamiętała, co na siebie rano zakładała, nie wspominając już o tym, że szczotki do włosów nawet nie tknęła, czego bez problemu można było się domyśleć, widząc jej niedbałego koka i wysuwające się z niego niesforne pasma ciemnych włosów.
Brwi Claire mimowolnie uniosły się do góry w geście zaskoczenia, kiedy Wayne wsunął jej do ust kawałek czekolady, jeszcze zanim zdążyła zaoponować, nie wspominając już o powiedzeniu czegokolwiek. I, jak to bywało w jej przypadku - zwłaszcza w towarzystwie płci przeciwnej, nawet w towarzystwie przyjaciela czy znajomego, jak właśnie Wayne - na niesamowicie bladych policzkach ciemnowłosej zawitały gorące, różowawe rumieńce, a jej spojrzenie mimowolnie spoczęło wbite w podłogę z zawstydzenia.
- Sama nie wiem… - wybełkotała cicho, przełykając słodkości, które wypełniały jej usta. Musiała przyznać, że naprawdę zrobiło się jej lepiej; nie tyle przez to, że spodziewała się, iż czekolada miałaby jakieś uzdrawiające właściwości, o nie. Ale sam jej smak, jak i również towarzystwo chłopaka sprawiły, że humor Claire nieco się poprawił. Mimo, iż w dalszym ciągu czuła się źle. – Myślałam, że mi przejdzie i wytrzymam do końca zajęć, ale teraz chyba jest nawet jeszcze gorzej, niż rano – przyznała po chwili, wiedząc, że nawet jeśli powiedziałaby, że wszystko jest w porządku nie chcąc go martwić, i tak by jej nie uwierzył. – Ale to nic takiego, naprawdę. Tylko zwykłe przeziębienie.
Przeziębienie, które w jej przypadku mogło mieć naprawdę przerażające konsekwencje, jednak tego już chłopakowi nie powiedziała. Zamiast tego uśmiechnęła się blado z nadzieją, że mimo wszystko nie wygląda tak okropnie, jak się czuje. A najwcześniejszy autobus, żeby wrócić do mieszkania, miała dopiero za czterdzieści minut. Albo pozostawał jej spacer w strugach deszczu.
Claire Chatier
Życie dało Claire nieźle popalić przez te kilkanaście lat, które jakimś cudem udało się jej przeżyć na tym świecie, ucząc ją tym samym, że powinna dawać sobie radę sama, nie ważne, jak byłoby źle, nie okazując przy tym okazywania słabości. I właśnie to był jeden z powodów, dla których unikała pomocy od innych ludzi– wiedziała, że jest słaba i wstydziła się tego, chociaż przecież nie miała powodu. Wiedziała, że wystarczy zwykły katar i gorączka, żeby zwalić ją z nóg na wiele dni, ale nie chciała, by inni to dostrzegli, by się przejmowali nią i jej problemem, kiedy przecież na pewno mieli setki własnych, zdecydowanie gorszych, niż jej przeziębienie.
OdpowiedzUsuńDecyzja, co było oczywiste, wcale trudna nie była i zanim Wayne skończył przedstawiać jej swoje argumenty, wiedziała że tego właśnie potrzebuje; że to na pewno by jej pomogło. Wizja własnego wygodnego łóżka, z kubkiem gorącej, parującej herbaty pod ręką oraz film w doskonałym towarzystwie – którego tak na dobra sprawę dzisiaj się wcale nie spodziewała – wyglądała nader kusząco. Jednak nie mogła przecież zrzucać na przyjaciela obowiązku opiekowania się nią, skoro wiedziała, że mógł mieć inne plany, które mu niestety pokrzyżuje.
Już miała otworzyć usta i przekonać go, że poradzi sobie z powrotem do domu sama i nie musi się kłopotać, jednak Wayne skutecznie jej to uniemożliwił, naciągając na nią swój własny sweter. Czując ciepło materiału, który ją otulał, do reszty już straciła siłę, by się opierać. Pozwoliła się ubrać, wpatrując się w chłopaka nieco nieprzytomnym, ale przepełnionym ciepłem spojrzeniem.
Słysząc komplement, zaśmiała się cichutko i znów jej policzki przybrały barwę czerwieni, która stała się jeszcze bardziej widoczna, gdy Wayne złapał ją za rękę. Zadrżała, czując gorąco jego palców – jej dłonie zawsze były przeraźliwie zimne, nawet jeśli przed momentem maczałaby je we wrzątku. Musiała przyznać, że jego bliskość sprawiła, że poczuła się pewniej; ogarnęło ją dziwne, może nieco głupie poczucie bezpieczeństwa.
- Dziękuję – powiedziała cicho, unosząc wzrok na twarz chłopaka i starając się pochwycić jego spojrzenie. Na jej ustach zamajaczył delikatny uśmiech. Nie miała na myśli tylko tych miłych słów, które usłyszała przed momentem, ale także wszystko to, co dla niej właśnie robił. – Mam nadzieję, że nie będziesz miał później przez to problemów. A jeśli nawet, to śmiało możesz zrzucić winę na mnie, przyznam się do wszystkiego. – dodała poważnie, doskonale zdając sobie sprawę, że nauczyciele w pierwszych miesiącach po wakacjach byli niesamowicie cięci na uczniów, który opuszczali zajęcia. Nie ważne, że z tak godnych pobudek. Claire wolała, by to jej się dostało, niż chłopakowi. Miałaby przez to wyrzuty sumienia.
Claire
Claire uwielbiała zapach męskich perfum, nie ważne, kto był ich właścicielem. Dlatego, kiedy wsiadła do samochodu, a jej nozdrza – pomimo kataru – wypełnił delikatny, subtelny zapach, na jej bladoróżowych usteczkach zamajaczył cień uśmiechu. Skąd się to u niej brało? Nie miała pojęcia. Może przez to, że wychowywała się bez ojca i takie drobnostki nie były dla niej codziennością, albo po prostu była wyczulona na wszelkie zapachy.
OdpowiedzUsuńZachichotała, słysząc słowa Wayne’a na temat wyrzucenia go z domu przez ojca. Nie spodziewała się, żeby było to możliwe - w końcu był jego synem - jednak oczywistym było, że zawsze, o każdej porze dnia i nocy był mile widziany w mieszkaniu Claire. Gdyby zaszła taka potrzeba, odstąpiłaby mu nawet własne łóżko – taka już była. Bardziej przejmowała się innym, nigdy sobą.
- Tak jest, szefie – mruknęła z uśmiechem, posłusznie zapinając pasy bezpieczeństwa. Nie trzeba było jej o tym przypominać, zawsze to robiła od czasu wypadku – czasami nawet po dwa albo trzy razy sprawdzała, czy na pewno dobrze je zapięła. Ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. – Dobrze wiedzieć, że tak martwisz się o to, czy jestem bezpieczna i czasami nie wypadnę przez przednią szybę, a nie tylko o to, że zapłacisz mandat – powiedziała z nutką sarkazmu, jednocześnie uśmiechając się nieco szerzej i pociągając dyskretnie nosem. Wiedziała, że nie mówił poważnie, ona także, ale on był jedyna osobą, z którą tak bardzo lubiła się przekomarzać. Chociaż pewnie nie zawsze wychodziło jej to zbyt dobrze.
Odetchnęła cicho i oparła rozpalone czoło o zimną, zroszoną kroplami deszczu szybę. Naciągnęła rękawy swetra na dłonie, chcąc je nieco ogrzać. Zawsze była ogromnym zmarzluchem, ale dzisiaj czuła się jak kostka lodu, mimo wysokiej temperatury.
Claire
Mimowolnie napięła wszystkie mięśnie do granic wytrzymałości, kiedy samochód nagle wyjechał na środek ulicy, a z przeciwnego pasa mignęły światła jadącego nim samochodu. Wystraszyła się, owszem, i wcale nie rozluźniła, kiedy chłopak znów zjechał na odpowiedni pas. Cóż mogła poradzić na to, że wciąż miała przed oczami dzień wypadku, kiedy siedziała w samochodzie, nie ważne, jak bezpiecznie jeździła osoba będąca kierowcą? Zwłaszcza, że jazda Wayne’a była całkowitym przeciwieństwem bezpiecznej jazdy. Miała jednak nadzieję, że nic nie zauważył.
OdpowiedzUsuńClaire odetchnęła w duchu, kiedy samochód zatrzymał się pod budynkiem kamienicy, w którym mieszkała. Rozluźniła się nieco i napięte do tej pory mięśnie odrobinę zwiotczały. Jeśli chłopak próbował ją nastraszyć, udało mu się to doskonale.
- Jeśli tylko znajdziesz w niej coś, co będzie ci odpowiadało… - lodówka Claire zawsze była pełna, to można było przyznać, jednak jako że dziewczyna była wegetarianką, znajdowały się w niej tylko takie przysmaki. Które, niestety, nie znajdywały wielu fanów wśród znajomych ciemnowłosej. Jednak słodkości miała pod dostatkiem, tak samo jak wszelkiego rodzaju owoców.
Ponownie naciągnęła sweter na dłonie, wysiadając za Wayne’m z samochodu, niezdarnie zarzucając torbę na ramię. Zadrżała i zachwiała się nieznacznie, czując lodowaty podmuch wiatru, który uderzył w jej drobniutką sylwetkę. Była na tyle słaba, że nawet wiatr miał wystarczająco siły, żeby zdmuchnąć ją niczym piórko!
- Uwierz mi, nie musisz – Claire zaśmiała się cicho słysząc uwagę na temat wywarzania drzwi, szybkim i nieco chwiejnym krokiem pokonując trzy schodki prowadzące do drzwi kamienicy. Otworzyła je kluczami wyjętymi z torby i weszła do środka, przytrzymując drzwi chłopakowi. – Czeka nas jeszcze pięćdziesiąt schodów w górę. – dodała ze zbolałą miną, zamykając za Wayne’m drzwi. Od razu zrobiło się cieplej, kiedy nie czuła przejmująco zimnego wiatru. Przytrzymując się poręczy, chwiejnym krokiem ruszyła po schodach, mając nadzieję, że nie zakręci się jej w głowie. Gorączka coraz bardziej jej doskwierała.
Claire
Mieszkanie na poddaszu było urządzone w prostym, nieco minimalistycznym stylu, jednak pełnym kolorów i swoistego rodzaju niebanalnego uroku. Nieduża, aczkolwiek przestronna i nowoczesna kuchnia, w której dominowały ciemniejsze barwy; duży pokój dzienny w nieco jaśniejszych barwach, bardziej pastelowych, z sofą zasłaną notatkami i rysunkami, płótnami z dopiero co rozpoczętymi i w całości skończonymi obrazami oraz stolikiem do kawy, na którym piętrzyły się stosiki książek i czasopism różnych dziedzin. W rogu stało kilka sztalug, a po podłodze porozrzucane były brudne pędzle i otwarte tubki z farbą.
OdpowiedzUsuńKazdego innego gościa odwiedzającego jej mieszkanie, Claire pewnie od razu przeprosiłaby za bałagan i nieład panujący w pomieszczeniu, jednak chłopak zapewne nie spodziewał się zobaczyć innego widoku – zapewne byłoby to nawet swego rodzaju zaskoczenie dla niego, gdyby wszystko było perfekcyjnie uprzątnięte i poukładane.
Odetchnęła ciężko, rzucając torbę na szafkę w korytarzu, po czym chwiejąc się niczym klaun na szczudłach, zdjęła buty. W otoczeniu ukochanych ‘czterech ścian’ poczuła się od razu lepiej. Dodatkowo kojąco podziałał zapach cynamonowej herbaty, który subtelną wonią wypełniał całe mieszkanie. Usiadła na sofie, zapadając się w całą masę miękkich poduszek, które były po niej rozrzucone, i momentalnie nakryła się kocem pod samą szyję.
- Poproszę gorącą herbatę, wujku Rodriguez. Malinową tym razem – głos Claire zabrzmiał cichutko, ale nad wyraz dźwięcznie i delikatnie, jednocześnie troszkę łobuzersko. Na jej usteczkach pojawił się pierwszy tego dnia, naprawdę szeroki uśmiech, który jednak za sekundę zniknął, przepędzony kichnięciem. – I pomarańczę z jogurtem, tak przy okazji – dodała proszącym tonem i posyłając chłopakowi ciepły uśmiech, równocześnie wyjmując chusteczkę higieniczną z opakowania stojącego na stoliku.
Kiedy Wayne ruszył do kuchni, ciemnowłosa od niechcenia zaczęła przeglądać opakowania z filmami na DVD.
Claire
[Haha, najwyraźniej tak :P]
Odkąd Claire wyjechała z Francji, tym samym opuszczając rodzinne miasto, musiała stać się samowystarczalna i zacząć radzić sobie ze wszystkimi sprawami sama, co było swego rodzaju wyzwaniem – jak zapewne dla każdego młodego człowieka, który dopiero co wkracza w dorosłe życie, które tak na dobrą sprawę wcale nie jest takie kolorowe, jakby mogło się wydawać. Brakowało jej obecności Anne, smażącej rano naleśniki czy nucącej pod nosem podczas sprzątania, brakowało jej kogoś, kto po prostu mógłby ją przytulić i pocałować w czoło, mówiąc że wszystko się ułoży. Ta potrzeba dawała się jej we znaki zwłaszcza późnymi wieczorami, kiedy w ciemności leżała w łóżku, a wspomnienia dnia wypadku otaczały ją niczym widma, budząc strach przed kolejnym dniem.
OdpowiedzUsuńDlatego, widząc opiekuńczość Wayne’a w stosunku do niej, miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Może i według niego nie było to nic takiego, typowy odruch większości ludzi na świecie, ale dla niej…dla niej było to naprawdę wiele, zwłaszcza że w dzieciństwie nie było jej dane otrzymać wystarczająco dużo miłości i bliskości od rodziców.
Uśmiechnęła się, widząc chłopaka wychodzącego z kuchni, z parującym kubkiem herbaty i przekąskami na tacy.
- Jesteś kochany – powiedziała cicho z wyraźną wdzięcznością, patrząc na niego nieco nieobecnym spojrzeniem. Naszła ją ochota przytulenia go i pocałowania w policzek, za to co dla niej robił, jednak zaraz przypomniała sobie o katarze i kaszlu, a przecież nie chciała go zarazić.
Claire zadrżała, czując na gorącym czole dłoń chłopaka, która teraz wydawała się jej niemalże tak zimna, jak lód.
- Wiem – przyznała słabym głosem, biorąc w obie dłonie kubek, by je nieco ogrzać. – Powinnam już od rana zostać w domu, wtedy nie czułam się jeszcze tak źle. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby wychodzić w taką pogodę… - westchnęła, ubolewając nad swoją głupotą. Co z tego, że w gruncie rzeczy chciała dobrze? Wyszło odwrotnie. Albo nawet i jeszcze gorzej, skoro musiała faktygować Wayne’a i zmuszać do opuszczenia zajęć.
Claire
Wayne ułożył na rozpalonym czole ciemnowłosej kompres, pod którego dotykiem jej drobne ciało zadrżało pod wpływem różnicy temperatury. Jedna zagubiona, zimna kropla wody spłynęła jej po skroni i policzku, pozostawiając lśniącą smugę. Claire od razu zrobiło się lepiej, nie czuła już tego specyficznego i przejmującego uczucia, jakby za moment jej czoło i policzki miały zająć się żywym ogniem. Mimo, iż rumieńce na pewno dalej były widoczne, co jednak nie było niczym nowym – pojawiały się na jej bladziutkiej twarzyczce codziennie, nie potrzebowała do tego gorączki.
OdpowiedzUsuńWidząc łobuzerski uśmiech chłopaka i słysząc jego wzmiankę na temat tego, że jest mu winna za opiekę kebab, roześmiała się ze szczerym rozbawieniem, opamiętując się jednak szybko, kiedy taca na jej kolanach zachwiała się nieznacznie.
- Masz załatwione u mnie wszystko, co tylko sobie zażyczysz, obiecuję – powiedziała Claire, ale pomimo uśmiechu i lekkiego tonu, mówiła bardzo poważnie, choć wiedziała, że Wayne nie liczył na nic w zamian, nie oczekiwał na rewanż. To właśnie ta cecha u ludzi sprawiała, że dziewczyna wciąż wierzyła, że nie trzeba kogoś znać, by okazać mu trochę ciepła, miłości i troski, odrobiny zainteresowania. Ot, taki drobny gest, który jednak czasami naprawdę wiele potrafi odmienić w życiu drugiej osoby.
Pamiętała, że na początku pierwszej klasy, usłyszała na temat Wayne’a mnóstwo różnych opinii i plotek, nie do końca pochlebnych, które przedstawiały go w zdecydowanie nie najkorzystniejszym świetle. Jak bardzo się teraz cieszyła, że nie uwierzyła w ani jedno słowo! Owszem, może i niektóre były prawdą albo miały w sobie jakieś jej ziarenko, ale większa część była zdecydowanie ubarwiona i wyolbrzymiona. Wayne był na chwilę obecną jej najbliższą osobą, mimo że zapewne nie miał o tym pojęcia.
Ujęła w dłonie kubek i upiła duży łyk herbaty, rozkoszując się gorącem, które w delikatny sposób połaskotało ją w gardło, zerkając na początkowe sceny filmu. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz oglądała Piratów z Karaibów, ale cieszyła się, że chłopak wybrał akurat ten film. Nie musiała się obawiać, że jeśli zacznie rozmowę, stracą główny wątek albo nie zrozumieją zakończenia.
- Dziękuję, teraz będę wiedziała – powiedziała cicho, głosem przepełnionym ciepłem i nieopisaną wdzięcznością. Wiedziała jednak, że będzie musiała być w naprawdę poważnej sytuacji, żeby zadzwonić – źle się czuła, kiedy musiała fatygować innych, odciągać ich od własnych spraw i obowiązków, tylko dlatego, że ona się grzej czuła czy miała gorszy dzień. Byłaby wtedy niesamowitą egoistką. Sama jednak byłaby na zawołanie każdego, nie trzeba byłoby powtarzać jej dwa razy. Ot, taki paradoks. – Możesz się przygotować, że będę zadzwonię dzisiaj o trzeciej w nocy, bo będę miała ochotę na budyń waniliowy – ton jej głosu był poważny, ale zdradził ją uśmiech, którego nie mogła powstrzymać. Nie była dobra w kłamaniu czy udawaniu, nawet jeśli chodziło o takie drobnostki.
Kiedy o tym pomyślała, jej uśmiech momentalnie zgasł, a wzrok powędrował do wnętrza kubka, skupiając się na znajdujące się w środku herbacie. Mimo wszystko, codziennie kłamała. Nie bezpośrednio, nie prosto w oczy, ale nikomu nie mówiła całej prawdy na swój temat. O tym, że ma poważną wadę serca, o tym, że tak na dobrą sprawę mogłaby w każdej chwili umrzeć – ot, zasnąć i po prostu się nie obudzić, gdyby jej serce przestało pracować. Zadrżała na tą myśl i jeszcze bardziej skuliła się pod kocem, mając dodatkowo niesamowite wyrzuty sumienia, że nie miała odwagi powiedzieć o tym nawet Wayne’owi – nie dlatego, że mu nie ufała, ale przez strach przed tym, że on sam mógłby się wystraszyć odpowiedzialności i po prostu przestać się z nią przyjaźnić. Zasługiwał na to, by znać tę część jej życia.
Przeniosła na niego spojrzenie bladobłękitnych oczu, które teraz przepełniał smutek, pomieszany z ogromnym poczuciem winy i bólem. Wiedziała, że to jeszcze nie ten moment, ale wiedziała też, ze im dłużej będzie zwlekać, tym bardziej będzie to trudniejsze.
Claire